Zombie po polsku
Ach te zombiaki, odkąd
zagnieździły się w kinach w 1932 (!) roku za sprawą "White
Zombie" nie odpuszczają ani na trochę. Stały się stałym
elementem popkultury i co krok możemy znaleźć jakiegoś kłapiącego
szczękami "zgniłka". Epidemia ogarnęła nie tylko kina,
ale rozprzestrzeniła się na komiksy, seriale, gry i książki. Do
zombie próbowano podchodzić na różne sposoby: horror, krwawy
horror, jeszcze-bardziej-krwawy horror, komedia, survivalowe
post-apo, akcja i wszelkiej maści mieszanki. Wydawałoby się, że
już wszystko zostało w tym temacie wymyślone, ale nie! Robert J.
Szmidt swoimi „Szczurami Wrocławia” udowadnia, że można
inaczej.
Akcja „Szczurów
Wrocławia” rozpoczyna się 9 sierpnia 1963 roku o godzinie 19:50 i
przedstawia coś w rodzaju reportażu z pierwszych dwunastu godzin
wybuchu epidemii. Co ważne, autor nie wyssał sobie tej daty z
palca, bo akcja książki rozgrywa się w tym samym czasie, co wybuch
prawdziwej epidemii czarnej ospy we Wrocławiu. W „Szczurach”
podobnie jak w rzeczywistości doszło do wybuchu epidemii, stworzono
izolatoria i wprowadzono masowe szczepienia. Z tym, że tutaj zamiast
(lub obok) ospy czaiło się coś gorszego. Coś co zmienia ludzi w
nieustępliwe potwory, przy których poczciwe chodzące trupki z „The
Walking Dead” wyglądają, prawie że sympatycznie. Jak to
zazwyczaj w historiach o zombie bywa sytuacja szybko wymyka się spod
kontroli, ALE (to bardzo ważne ale) u Szmidta ten „wymyk” jest
zdecydowanie bardziej wiarygodny niż w jakiejkolwiek historii z tego
gatunku z jaką miałem do czynienia. Bohaterowie podejmują
zrozumiałe decyzje, władza próbuje zachować kontrolę nad
sytuacją kierując się rozsądkiem (no, przeważnie) i zamiast
bezczynnie panikować stara się uruchamiać kolejne procedury, a gdy
takich nie ma improwizować najlepiej jak kto potrafi... . I robią
to wiarygodnie! Rzeczywiście widać, że mundurowi stają na
głowach, żeby ogarnąć tytułowy chaos. Milicja, wojsko, służby
medyczne i nawet strażacy są w „Szczurach Wrocławia” naprawdę
aktywni i ich rola nie sprowadza się jedynie, jak to często w
„zombiakach” bywa, do strzelania gdzie popadnie i umierania na
oczach głównych bohaterów.
Skoro przy bohaterach
jesteśmy to trzeba powiedzieć, że stanowią oni siłę napędową
powieści, ale też jej największą słabość. Autor zdecydował
się na ciekawy krok, podczas pisania „Szczurów” ogłosił, że
zabije na jej kolejnych stronach wszystkich chętnych, wystarczyło
zgłosić się za pośrednictwem facebooka. No i fajnie, tylko
problem w tym, że w efekcie Szmidt bombarduje nas imionami i
nazwiskami osób, które często są zwyczajnym mięsem armatnim i
giną po paru zdaniach. W pewnym momencie mamy wręcz wyliczankę
martwych i umierających. To może trochę już przeszkadzać. Z
drugiej strony taka „książka telefoniczna” stanowi całkiem
niezłą zasłonę dymną i człowiek nigdy nie wie czy ma do
czynienia z nowym ważnym bohaterem, czy kolejnym statystą, któremu
dostało się nieco więcej uwagi, ale za chwilę go coś zeżre.
Buduje to poczucie niepewności, które udziela się czytelnikowi, a
autorowi pozwala na opis sytuacji z różnych perspektyw. Wielu
różnych perspektyw. Podczas czytania skaczemy z miejsca na miejsce,
widzimy diametralnie różne podejścia do ciągle narastających
problemów i różnych ludzi najczęściej starających się po
prostu przeżyć. W efekcie czytelnik lepiej zdaje sobie sprawę z
rozmiarów katastrofy niż, którykolwiek z bohaterów, trzeba bowiem
pamiętać, że nie mają oni dostępu do telefonów komórkowych czy
internetu. Takie czasy ;)
Pierwszy tom „Szczurów
Wrocławia” to kawał dobrze napisanego horroru. Autor bierze
oklepany do granic możliwości temat i przekuwa go w coś nowego.
Świetnie, moim zdaniem, spisuje się pomysł „cofnięcia”
zombiaków w czasie. To nie tylko zmiany technologiczne, przede
wszystkim znacznie wydłużony czas przepływu informacji, ale też
zupełnie inne podejście do problemów i ogólna mentalność
mieszkańców Wrocławia, którzy czasem dopatrują się w całym
zajściu np. manipulacji propagandowej, akcji wymierzonej we wroga
ludu czy czegoś podobnego. Nadaje to historii pewnego „egzotycznego”
posmaku. Taka swojska nieumarła egzotyka.
Komentarze
Prześlij komentarz