Co tam, panie, w Azerocie?


Gra, która od czternastu lat nazywana jest królem MMORPG, źródło niezliczonej ilości memów, przyczyna zarwanych nocek niezliczonych rzesz graczy i obiekt badań wielu nauk społecznych. Wszyscy wiemy o czym mowa, prawda? Nieco ponad miesiąc temu Azeroth znów zatętnił życiem za sprawą kolejnego rozszerzenia. Sprzedaż poszła w górę, WoW na twitchu wyprzedził niemal wszystkie inne tytuły, a Blizzard świętował kolejny sukces. Tak było w zeszłym miesiącu, teraz gdy kurz już opadł warto spojrzeć na Battle for Azeroth raz jeszcze.


W poprzednim odcinku…

Niebezpieczeństwo ze strony Legionu zostało zażegnane, z powierzchni Azeroth wystaje ogromny miecz, diamentowy krasnolud zmienia się w mistycznego ekologicznego aktywistę, a Sylvanas z nudów postanawia zaatakować z zaskoczenia Alliance mamrocząc jednocześnie coś o wyprzedzającym uderzeniu.


Dobra, ale tak już na poważnie to Blizzard odwalił kawał dobrej roboty budując kampanie obu frakcji. W przeciwieństwie do legionowych, gdzie oglądaliśmy właściwie to samo z dwóch różnych perspektyw tutaj dostajemy dwie całkowicie różne historie, które wprowadzają sporo interesujących postaci (Bwonsamdi!), kilka mniej lub bardziej niespodziewanych zwrotów akcji i generalnie stanowią solidny punkt zaczepienia dla gracza, któremu zależy na fabularnej stronie gry. Problem w tym, że obiecano nam wojnę frakcji, a skupiamy się głównie na innych aktywnościach. Przynajmniej na razie. Brakuje mi też trochę kampanii klasowych z Legionu, ale mam świadomość, że zrobienie ich w BfA oznaczałoby przynajmniej dwa razy tyle roboty co uprzednio.

Wojna, której (jeszcze) nie czuć

Blizzard od samego początku reklamował Battle for Azeroth hasełkami pokroju „wojna frakcji”, „powrót do klasycznego konfliktu” i na każdym kroku przypominał graczom, że żarty się skończyły. Już na samym początku widzimy zniszczenie dwóch dużych miast, ludobójstwa, scenariusz rodem z Bonda, po czym… rozchodzimy się do swoich narożników i zajmujemy swoimi sprawami. Horda zajmuje się problemami trolli w Zuldazarze, a Alliance próbuje ogarnąć o co chodzi grubym piratom z Kul – Tiras. Gdzieś po drodze gubi się cały ten konflikt, a przypominają nam go jedynie co jakiś czas, krótkimi questami schowanymi za progiem wyfarmionej reputacji. Sytuację mógł podratować warfront, tylko że ten okazał się absurdalnie prostym scenariuszem, którego praktycznie nie da się przegrać choćby połowa uczestniczących w nim graczy w ogóle nie przyłączyła się do walki, skupiając się na eksplorowaniu lokacji, albo nawet idąc sobie zaparzyć kawę. Serio, aż tak źle. Na dobrą sprawę warfront w obecnej formie ma jedynie kilka plusów: jest krótki, nagradza za pierwsze zwycięstwo w cyklu całkiem niezłym gearem (370 item level) i pozwala zabić w Arathi sporo rzadkich mobów, które mają szansę zostawić po sobie trochę sprzętu, petów, a nawet mounta. Mniej więcej raz w miesiącu.


Całe szczęście (?) Blizzard zapowiedział kolejny warfront położony tym razem w Kalimdorze (dokładniej Darkshore). Jeśli dobrze rozumiem ich intencje to ten, i pewnie kolejne, mają się w pewien sposób uzupełniać i obie frakcje powinny mieć dostęp do któregoś z nich w dowolnej chwili. Jeśli mam być szczery to nowym warfrontem jestem zainteresowany bardziej niż Arathi choćby tylko z powodu bliskości Teldrassil oraz zajefajnie wyglądających setów. Co ważniejsze zapowiedziano już nowy odpowiednik legionowych inwazji i nowy rajd, które mają kłaść nacisk na wojenne zmagania, tylko czemu dopiero teraz?

Azerite, czyli jeden krok naprzód i dwa kroki w tył

Co tu dużo ukrywać, spadkobierca systemu artefaktów okazał się porażką. Zdaje się, że Blizzard rozegrał swoje karty zbyt ostrożnie i większość traitów na przedmiotach to pasywy dające szansę na otrzymanie podczas walki buffa, do którejś ze statystyk naszej postaci. Co gorsza większość z „genericowych” tych umiejętności pasywnych jest silniejsza niż te, które w jakiś sposób oddziaływają na umiejętności klasy którą gramy. W efekcie dostajemy taki zhomogenizowany kloc, który ciężko rozczytać i nawet zapaleni raiderzy mają problemy z oceną wartości jego elementów. Wygląda jednak na to, że ludzie z zamieci zauważyli problem i planują trochę namieszać w traitach tak by nadać im trochę więcej wyrazu.

Co gorsza jeśli twój spec bardzo polegał w legionie na artefakcie może okazać się, że czegoś mu brakuje, bo zmiany, które wprowadził Blizzard mające zbalansować poszczególne klasy jakoś minęły się z oczekiwaniami graczy. Taki los spotkał na przykład shadow priesta i shamana. Zwłaszcza shamana, który utknął z niedogotowanymi mechanikami. Na obu dps speckach. Obu. Pozostaje czekać na zmiany planowane na patch 8.1.


Profesje, wtf?

Tutaj, moim zdaniem, niebiescy całkiem pogubili się w tym co chcieli osiągnąć. Część profesji wygląda na niemal zupełnie bezużyteczne nie mogąc wyprodukować w zasadzie niczego co przeciętny gracz chciałby posiadać, z innych względów niż tylko dla ciekawego transmoga. Jewelcrafting nie ma nawet tego, bo najwyższy item level jaki może stworzyć to... 300. Jeśli ktoś się nie orientuje to podczas zwykłego questowania zdarza się, że dostajemy niemal takie same lub, przy odrobinie szczęścia, nawet lepsze przedmioty. Na domiar złego jubilerzy padli ofiarą losowości socketów, może się okazać więc, że nawet jeśli uda nam się położyć łapy na dobrych gemach to nie dość, że sami nie będziemy mieli gdzie ich włożyć to jeszcze będzie to trudno sprzedać.

Nawet jeśli wybrana przez gracza profesja oferuje stworzenie jakiegoś wysokopoziomowego przedmiotu to może się okazać, że wymagania jakie trzeba spełnić by położyć na nim wreszcie łapy są tak wysokie, że prościej jest zwyczajnie spamować dungeony, z których i tak lecą materiały niezbędne do craftu. Żeby było jeszcze śmieszniej trzeba pamiętać, że craftując w wowie nigdy nie mamy gwarancji jakie statystyki będzie miał stworzony przez nas itemek. Nie ma to jak włożyć kupę czasu i wirtualnych pieniędzy na stworzenie zwyczajnie słabego przedmiotu…

Osobiście uważam, że w chwili obecnej inwestowanie czasu w cokolwiek innego niż gotowanie, alchemia, inskrypcja i może jeszcze enchanting (MOŻE), za bezsensowne.


Endgame, panie, endgame

Nie od dziś wiadomo, że World of Warcraft tak jak i każde inne MMORPG endgamem stoi. Od zawsze był to też najmocniejszy punkt WoWa, nie inaczej jest tym razem. Uldir, czyli nowy raid jest całkiem satysfakcjonującym doświadczeniem, silnie akcentującym koordynacje poszczególnych grup graczy. Oznacza to, że zrobienie ich z pugiem bywa męczarnią zwłaszcza na MOTHER i Vectisie, ale to nie stanowi większego problemu jeśli macie gildię zdolną wystawić własną grupę raidową.

Mythic+ natomiast pozostaje w dużej mierze niezmieniony od czasów Legionu więc jakość zabawy na wyższych poziomach jest mocno uzależniona od modyfikatorów jakie dostajemy do naszych kluczy. Jedynym minusem M+ w BfA jest niemożność dostania „azerytowego” gearu po ich ukończeniu.

TL;DR

Reasumując jest nieźle, ale zapowiada się na to, że będzie zdecydowanie lepiej. Jeśli zastanawiacie się jeszcze nad wskoczeniem do BfA myślę, że mogę Wam to z czystym sumieniem polecić. No, chyba że jesteś zapalonym crafterem, nie znosisz rng lootu i chcesz grać shamanem wtedy czeka Cię rozczarowanie i lepiej zaczekać na nowy patch.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Violet Evergarden, czyli animowana perełka netflixa

Zombie po polsku